Poem by Sorengrip (1464)
You are reading a « great article ». | Information in this article is certified by the Guardians team. |
The Poem by Sorengrip (1464) is:
- a special object:
- cannot be made by an artisan in their workshop.
- written by the player of the character "Sorengrip " during the Valentine's Day Poetry contest. (2016)
- obtained
- a raw material:
- to collect or to gift to someone special.
- to collect or to gift to someone special.
It can be sold or bought on the market of the town between 50.00 and 500.95 pounds.
It has a weight of 1 in the inventory.
Note :
- Using a poem in the personal inventory will open a pop-up window displaying the poem for you to read it. The poem will not vanish by using it.
- Possessing all 117 poems will grant the trophy "Poem-on".
- To obtain the poems of a specific language change the language of the game when logging in.
Smoczyca
Patrzy na mnie jednym okiem
ma niewiasta białolica,
jeślim jam jest łacnym smokiem,
to z niej straszna jest smoczyca.
Zła i gniewna, żar z niej bucha,
sapie, jęczy, ogon lata...
Gdzie jest miła ma dziewucha?
Teraz patrzę w oczy kata.
Gdzie ta, w której się kochałem
w lat młodzieńczych upojeniu?
Gdzie ta, w której wzrok patrzałem
W pierwszym tkliwym uniesieniu?
Nie ma, nie ma! Ach, zniknęła!
Miłość gniewem zastępując.
Wyszła, drzwiami raz trzasnęła,
Pomstę wielką obiecując.
Biegnę za nią, pełznę, skaczę.
I przepraszam, i namawiam.
Na nic jednak ja tu płaczę,
na nic jej pomniki stawiam.
Płaczę, klękam, łza się leje,
błagam, proszę, do stóp padam,
może jednak się wybielę?
Lecz miał rację pierwszy Adam:
Ród niewieści, ród przeklęty,
zdrady żadnej nie wybaczy,
raz się potkniesz – bądź wyklęty,
a twa żałość nic nie znaczy/
Raz żeś w karczmie mocno popił?
Chwiejnym krokiem w dom wracając?
Raz niewiastę żeś obłapił?
Tam, gdzie nie trza ją macając?
Och, straceńcu, och, biedaku!
Nie licz zatem na łaskawość,
bo skosztujesz tego smaku,
któren zowie się – nachalność.
Bo przywyknij, bracie drogi,
do aluzji i dociekań;
los szykuje ci się srogi,
pod tą górą jej stu pytań:
Czemuś schlał się jak parobek?
Czemuś tak bezecnie zerkał?
Gdzie żeś wydał swój zarobek?
Z kim żeś za stodołą stękał?
Czemuś kwiatka mi nie kupił?
Rąk teściowej nie całował?
Czemuś ześ się znowu upił?
Czemuś na mnie tak pomstował?
Źle ci ze mną? Coś uwiera?
Zaraz tłumacz mi się gęsto,
czy samotność ci doskwiera
w małżeńskim łożu często?
Czemu zupy już nie jadasz?
Nie smakuje, czy za słona?
Czemu dziewki ciało badasz,
czy znudziła ci się żona?
I wylicza, i wspomina,
stare dzieje odgrzebuje,
kłótnię nową już zaczyna,
a w umyśle zemstę knuje.
Jeszcze za pogrzebacz łapie,
by mi wierność wbić do głowy
lecz już ze zmęczenia sapie,
jak zdyszane w polu krowy.
Patrz dziś na mnie, jak się kłaniam,
z płaczem i pokorą stale.
Na mych nogach jak się słaniam,
za co? Tego nie wiem wcale.
Powiadają o miłości:
że uczucie to zdradliwe,
że tam normą są nagości,
że dziewczęta są płochliwe.
Że się czujesz jak pijany,
że nad sobą nie panujesz,
że chcesz ruszyć prosto w tany,
że już kościół rezerwujesz.
A smoczyca mi jazgocze,
krzyczy, wrzeszczy i pomstuje,
i pod nosem coś świergocze,
lecz wciąż jeszcze się hamuje.
Ponoć zdradym się dopuścił:
„Już ci nigdy nie wybaczę!”
Ja – szczęśliwy. Sen się ziścił?
Czy jej więcej nie zobaczę?
Czy spokoju w końcu zaznam?
Bez jazgotu i brzęczenia?
Może kogo w końcu poznam,
I już mówię – do widzenia...
Wtem tragedia się rozgrywa,
bo smoczyca zmienia zdanie.
I już nie klnie, nie wyzywa
i rozlega się błaganie:
Zostań, miły, ja cię kocham,
mimo zdrady twej okropnej.
Jeno powiedz, bo zaszlocham:
Nie zostawisz mnie samotnej?
I co zrobić, przyjacielu,
jak ją już ogarnia radość?
Nie mam opcji wszak zbyt wielu,
skoro to... prawdziwa miłość?